Ja pozostawiony z nim sam na sam.
Chwytam za długopis, na kartce bazgram, gram
Kolejny nie wypał, brak tabletek a więc przypał.
Żegnam się z tym dniem, tak bardzo pragnę psychotonicznej nocy.
Chęci, ochoty, potrzeby a może tylko pragnienia.
Brak leków więc pouciekały marzenia.
Schowały się pod łóżkiem, sięgam po nie, lecz tam tylko lufka.
W kieszeni coś szeleści, a więc będzie dzisiaj skuta.
Moja głowa tej normy już nie wyrabia.
Myślenie spontanem podrabiam.
Stoję na przed domem, gdzie się podział Sad.
Jedyne co do mnie dociera to wpatrujący się we mnie ptak.
Brak oczu nasuwa chore skojarzenia.
Nie ma ucieczki, nie ma schronienia.
Łazienka- Krwawa Merry patrzy w lustrze.
Dać Jej bucha, znów ujrzeć ją pojutrze.
Zbyt prosty rym, coś styl szwankuje.
Brak leków- rzeczywistości już nie pojmuję.
Zimne piwo sięganie z lodówki.
Świat wiruje po opróżnieniu lufki.
Dookoła mnie postacie z kreskówki.
Przybijam pięć, trzymajcie się beze mnie.
Kolejna podróż, cóż tym razem będzie.
Kto szczyt zdobędzie, kto pozostanie na dole.
Rozkmina ciężka, bez leków więc w mozole.
Leżę na łóżku, to już było przegięcie.
Druga porcja przybliża zaśnięcie.
Wszystko wiruje dookoła mojej głowy.
Brak zdolności, umiejętności, zdatności do logicznej mowy.
Świat traci barwy, mimo to kolorowy.
Kolorowy, kolorowy, kolorowy.
W dwa kolory niestety odziany.
Znam je to czarny i biały.
I wszystko jasne, faza w bani gaśnie.
Kolejne chore urojenia.
Są leki, odnalazły się marzenia.