wczorajszy dzień przebrzmiał gdzieś w zgiełku
od nawału dźwięków ranek przemija
i wracam już z pracy
mrówczym tempem marsza
znów wieczór leniwie się pręży
w symfoniach rur wanien i zlewów
ty robisz sobie herbatę do łóżka
maestro księżyc ją chlipie zachłannie
jutrzejszy dzień w uszach dzwoni
piłując drewnianą powinność
czas w rytm deszczu
w parapet do snu wrzeszczy