On stał w deszczu boso
na lądzie niesionych dusz
błądził oczami po mokrej krawędzi
pełł wianki z pustki
doganiał go nocą strach
lecz nie bał się złego
kości w swych rękach miał
na każdej stronie oczka
jak etapy egzystencji ludzi
z losem żył w zgodzie
puki sześć wyrzucił
z sobą się nie kłócił
nikogo już nie kusił
stoi teraz i czołem deszcz łowi,
dreszcz trzyma, kaszel go dusi
to już nie wróci