Nie nacisnął na dzwonek, nie uderzał kołatką.
Ktoś zapukał cichutko, namiętnie, z uczuciem,
a te drzwi, przez łzy moje, spruchniały tak dawno...
Nie zerwałem się nagle, lecz powoli podszedłem.
Nie spojrzałem przez wizjer, nie krzyknąłem: Kto tam!
Głos z ust moich wydostał się spokojnym szeptem,
by usłyszeć go mogła, tylko ta jedna postać...
Czy to Ty? zapytałem, lecz już znałem odpowiedź.
Przekręciłem klucz w zamku, cały zardzewiały.
Nacisnąłem klamkę, lodowatą jak sopel.
Już tak długo me dłonie jej nie dotykały...
Otworzyły się wrota bez żadnego odgłosu.
Choć czekałem na głośne skrzypienie zawiasów.
Otworzyły się płynnie, bez oznaki chaosu,
a były nieruchome od niepamiętnych czasów...
Widok Twojej postaci, stojącej przed drzwiami...
Czyste szaleństwo, w całym swoim szaleństwie.
Myślałem o tym dniami i marzyłem nocami.
Przywitałem Cię szeptem: Dobrze, że Jesteś...