na wiotkich nogach teraźniejszości.
Wędrujemy ulicami zastygłych z rozpaczy miast,nad którymi górują puste krzyże.
Upadamy...Przyglądający się temu wszędobylski pośpiech przyklaskuje nam cynicznie.
A na głowach nosimy dumnie,kapelusze utkane z niemocy.
Coś mnie ugniotło w boku,więc odrzuciłem to coś z odrazą.
Dziwne uczucie ulgi wdarło się we mnie.Ulgi i pustki.
Po raz kolejny zwilżam wargi piwem które sam sobie naważyłem.
Wczoraj zgubiłem zegarek.Taki tani,nie warty więcej niż kilka moich wspomnień.Co jeszcze zgubię dzisiaj ? A może znajdę ?
Może malując po raz kolejny karykaturę miłości na atłasowej toni prześcieradła,czerwienią Twej szminki podleję uschłe w wazonie klaustrofobie ?
I nie mów mi proszę po raz kolejny,że to nie ma sensu.
Przecież ja tak bardzo chcę cierpieć...