5 piw wystarczyło bym omdlał zagorzały w swej
podniecie. Na parkowych ławkach,samotne matki uwijają się karmiąc piersią swoje dzieciaczki. Ja mam tutaj swoją
jaskinię filozoficzną. Wychodek emancypacyjny. Jestem tu sam dla siebie bratnią duszą i wrogiem. Tutaj,odbywam wielkie bitwy o dobro świata. Jestem Napoleonem,Stalinem,Churchillem,Hitlerem,Cezarem i Ikarem jednocześnie. I mam cholernego kaca. Moje ostatnie wspomnienie. Wiatr,niebieskie niebo i ciepły głos matki. Myśli lecą mi jedna po drugiej Piękne,szkaradne,wzniosłe,nijakie,puste,upadłe...
Czy ja oszalałem ? Dzwonek. Słyszę dzwonek !
To znaczy że jestem ! Zaraz wstanę i otworzę,przekonam się że jestem sumą egzystencjalnego porozumienia między myślą a
uczynkiem. Nie jakimś tam bohomazem. Ani nawet dalowską żółtą odmianą zadumania nad przemijającą chwilą. Jestem... `
-Już idę ! Zabełkotałem radośnie. Naraz,moje wspaniałe wyczucie taktownego rytmu intelektualnej stabilizacji zagłuszył potworny rumor pustych butelek,które walały mi się pod chwiejnymi jeszcze z nadmiaru wrażeń stopami. Pukanie nasilało się. Moje ja całym kosmosem parło na przód.I tylko nie wiedzieć czemu,ktoś bardzo cierpliwie nalegał na spotkanie zemną... Tylko po co ? Nie dalej jak kilka dni temu,siedząc w zapoconym i cuchnącym
fotelu. Wertowałem bezdusznie czas uchwycony w telewizorze. Jak że to była syzyfowa robota.1,2,3,4,9,33,58,powrót,1,3,8,44... Powrót. Bez elokwencji,nieświadomie,przelewałem wszędobylską pustkę w intelektualną próżnię. I tak 4 godziny. I znowu piwo. Piję... Przełykam tę gorycz której z resztą nienawidzę. Nienawidzę jak i całej bezbarwnej reszty wlepionych we mnie,nic nie rozumiejących gapiów.
-Tuniewolnosikać ? A ktomizabroni ? Wie Panigdzie ja mammandaty ? W tym momencie wszelka jaskrawość świeżo co
rozkwitłej wiosny wdarła się we mnie z całym swoim impetem,z całą swoją wspaniałością.Z wielkim rykiem pożegnałem
znienawidzoną i pobitą zimę. WYYYYPIEEERDAAALAAAAAJJJJ !!!!! Wypierdalaj,wyszeptałem resztką tchu goniąc wszystkie
strachy świata za porażki wszelkich powstań,bitew,zrywów,strajków...
-oooohmmm Nagle z letargu wyciąga mnie walenie do drzwi,to samo tylko już mniej niecierpliwe. Już nieliczące na
rychłe spotkanie,okropnie zawiedzione. Beznadziejnie nużące pukanie. To ja jestem tym pukaniem.
Otwierając kolejną butelkę uzmysławiam sobie
własną doskonałość.
Wszelkie naloty myślowe,dywanowe,humorzaste,naloty policji,wszelkiego ptactwa czy inne jakiekolwiek by nie były w swej wspaniałej architekturze gotyckiego upadku. Są niczym w porównaniu z nektarem jaki wypełnia mój tętniący organizm. Paruje mi do głowy,krąży w moich wspaniałych żyłach niosąc ukojenie i ubolewanie. Jak jedwab i ortalion w jednym. A niech tylko ktoś mi powie ze czas..Czas jest... Czas,czas wdziera się we mnie,stara się zdusić resztkę radości. Az mnie skręca,mdli. Obrzydliwie zaciągam się smrodem jego porażki. Jestem triumfatorem gnijącym w fekaliach dawno minionych bohaterów. Wyciągam ołowianą flagę
tęsknoty. Pływając po morzach i oceanach bezbarwnych,nic nie znaczących znaczeń. Kieruję się zawsze tylko w jedną stronę...
Na dno !