codzienną wędrówkę
z tobą dzień kończę
nierzadko nad ranem
czasem bochenkiem świeżym
pachnącym
cieplutkim jeszcze
że chcę zanurzyć się
w niego cała
innym zaś razem czerstwym
razowcem
najzdrowszym choć twardym
jesteś mi wtedy mocnym
oparciem
jak stół dla rąk
podtrzymujących strudzoną głowę
bywasz mi solą
sypaną na rany
piekącą
lecz życiodajną
uwodzisz odświętnie
grą słów
jak wytrawny kochanek
przy lampce chardonnay
rozgrzewasz mocą i światłem
rozlanym do kieliszków
gdy za wygodnie
budzisz mnie
nagłym poruszeniem
jak słodkie kopnięcia
dziecka pod sercem
jak psiak się łasisz
skory do zabawy
odbiegasz na chwilę
aby powrócić z patykiem w zębach
niczym zaczarowaną różdżką
jak chleb powszedni jesteś mi poezjo