w wietrze co jedwabiem skórę gładzi
na ogrodach zastygłych dusz
spowitych nagim snem odkrywcy życia
wśród traw
mikroświatów spoufalonych własnym pięknem
okrętów w beznamiętnym rejsie dookoła cierni
kropel deszczu tańczących tango z grawitacją
uskoków niemych spojrzeń pewniejszych niż śmierć
pasm wstęg tęcz jaźni i ogółu znośnych burz
by ulepić doniczkę z powstałych w szukaniu mas
nawadniać sobą i wodą się stać