nie wierzyłem, nie wierzę, ja jestem dom pusty.
Ty módl, ty się módl za mnie, nim mi zgasną usta.
Sucho tak, taka susza, tak mi serce wyschło,
módl się, nim spopieleje ze mną ciemne wszystko."
Zamilkł. Skwar wisiał, rozdzielał się w pnącze.
W usta wkręcał się wolno, dusił, sprzęty łączył
ogromnym lepkim płótnem. "Wiesz - mówił Jan dalej -
takie złoto na niebie, a mnie ciemność pali,
ja muszę odejść, muszę, ja... Maria urodzi
syna. Słuchaj, nie - słuchaj, w tej ognia powodzi
on nie zginie. Ty, Piotrze..." Tu mu usta wklęsły
i nos jak wosk studzony zamierał w łuk ostry
"Ty go, słuchaj..." Piotr ręce załamał i ciepła
łza mu spłynęła do ust, czuł, jak mu zakrzepła,
ogromna, coraz większa, gorąca jak ołów.
Skwar roztapiał przedmioty. Wielkie ciszy koło
wirowało w milczeniu. Już się pierś szeroka
zapadła, miękka, zwiotczała i lekka,
oczy zamknął. I ledwie drgała jedna powieka.
"Módl się" - szepnął i opadł w cichy obłok snu.
Kamil skończył gdzie Wy nie wierzyliście w snu potęgę i supeł losu wtłoczył się w pustą wstęgę.
Miał lat dwiadześcia plus VAT. Oto chwila bez imienia.