Ciężarem przepotężnym wciska się w ich sens.
Spłaszczając przestrzeń wolną, do grubości biblijnego papieru.
A na nim znikające – drukowane zasady.
Kolorowe fotografie zastąpiły czerń i biel prawd.
Hasła dzisiaj sprayem na skale piszą – pokorne tłumy.
A ona puchnie jakby jej dosypano drożdży.
Rośnie i huczy gazami butnymi.
Coraz większa, coraz cięższa skała.
Pod nią schowane manifesty, milczą skupione na przetrwaniu.
Jak związać koniec z końcem zagrożonej kariery.
W blasku fleszy widoczne ćmy zleciały się na sabat.
Stado gapiów obserwuje scenkę.
Jakby z boku, mało to ich obchodzi.
Dzierżąc w dłoni sztandar garnka.
Skute lodem rzeki prawd oczywistych,
zbierają pod nim wodę.
W kieracie drepczą woły, mieląc ziarno którego nie ma.
Folwark pod wiszącą skałą, zwierzyniec ma ogromny.
Zgięte karki posługaczy, utworzyły kładkę
po której maszerują coraz nowe kreacje.
Mały książę jest już całkiem malutki,
czy to jeszcze ziemia ta którą znał.
Zamyślony patrzy na to wszystko,
z miną coraz bardziej zdumioną.
Katastrofalnie zmienione dusze,
na protezach rzeczywistości zdają się iść do przodu – cofając.