wychodzę przez chodnik przy tobie
z kilku betonowych płyt
z pieśnią na zimnych palcach
do ust opadłych lekkością gleby
spajam słowa z wilgotnej gliny
melodie z cuchnących trzewi
werble z trzasku w stawach...
i one w piersi są surowicze
tak słowicze, jak kiedy żyłem
zbieram kwiaty białe do kości
i zjadam czerwone owoce
obok igieł z pełznących korzeni
zasychających we wrzawie gardeł...
jakbym miał coś zmienić... piszę!