W zakrzepłej krwi późnego poranka,
Taplam się jak knur,
Jak wieprz w każdym wieżowca biurowcu,
Po małej wieczności dnia środka,
Tocząc swe nadzieje do paśnika,
Do żarłocznej gęby dnia codziennego,
Rzygam na wszystkich komplementami,
Mijający ludzie w masie obmierzłej poczciwości,
Kładą mi pod nogi kłody uśmiechów,
Gardzę tym bagnem emocjonalnego przymilania,
Ponad to wszystko, upadam pod ciężarem siebie.