demony przeszłości nie drzemią
niewyraźnie nocą słychać rżenie koni
w psychopatii wariactwo obcego kraju
nierealne staje się widzialne
na tle gwiazda północy
sztorm we łbie na falach trzaska łódź
cyklon szarpie banderą
żagiel nadspodziewany
pęka maszt woda opływa pokład
zamiast chleba na stole niepowodzenie
okrągły kształt okrągły pół świat,
stłuczony na piaszczystej plaży
w sarkofagu wielkiej niewiadomej mroku
wilgoć klajstruje się do ust, przetłuszczonych rąk
jaźń błądzi gdziekolwiek indziej
dyrygentem orkiestry
postacią tytułową niepodważalną
istotą w operze przypisanego dramat
w szpitalu za krat auskultuje życie ptaków
w głowie wspomnienia,
dni których nie było odemknęło się niebo,
lecz nie istnieje imaginacja
konwertuje chleba w kamienie
kieliszek tabletek co strofuje
niepojęte zjawiska już dobrze,
boją się o mnie nie mam nic
przed dyrygentem widownia
wciąż muzyka w duszy bywa piękną
tylko to pewne ogniowo co zaciska myśli
wiem jestem więźniem ego