Zwrócona plecami w ukłony pielgrzyma<br />
Miasto to ślepia znudzonego oszusta<br />
Co duszę pod brudną pierzyną zabija<br />
<br />
Ulice opętał blady fetor ciszy<br />
Cisza to matka żywiołów<br />
Podchodzi na palcach do płonących zniczy<br />
By zerwać, by zrzucić je ze stołów<br />
Obrosłych marmurem jak zebra<br />
Która już nic - prócz wrogich kłów<br />
Nie pamięta<br />
<br />
A daleko, na granicy zmierzchu<br />
W murach jak splin zabici<br />
Gdzie nawet śmiech nie ma dostępu<br />
<br />
Śpią<br />
<br />
Białowłosa wtulona w marzenia<br />
A cień oparty w jej wysmukłą kibić<br />
Coś przypomniał sobie bo tak nagle blednie<br />
I aż wstał z wrażenia<br />
że to miasto<br />
To są moje ślepia senne