ciepła i zimna
blask światła na terakocie
grzejącej stopy nie doceniałem
nie przypuszczałem jak niewiele trzeba by ludzie
przestali zapewniać ciągłość ludzkości
i najpierw stała się ciemność potem ostygła podłoga
przestała płynąć woda
w ogniskach walk pomarańczowo-arbuzowy z centkami fioletu
w szaroburych kłębach z odcieniem błękitu wybucha ogień
gdzie okiem sięgnąć pępowiny łączące ziemię i niebo
pośród jęków chmur łkaniu zastępów zawodzeniu dusz
na wieko miłości upuściwszy maleńki bukiecik odeszła nadzieja
w kapeluszu i długim płaszczu zapiętym na wszystkie guziki
wryta wiara coś mamroce z twarzą bez wyrazu
ciągle stoi choć bez nóg choć bez ramion
wyciąga ramiona