Poranne zorze schodzą już na rzeżbę tej goryczej ochłody&#8230;<br />
Chwila do świtu a zamęt myśli obnażony w pępku tego świata niby tęsknoty&#8230;<br />
Nieosiągalne gdy wyciągam dłoń naprzód i za każdym snem od nowa na nieziemską młodość kropla pożądliwości spada&#8230;<br />
Idę w każni moneta na wskroś od życia tylko ciosy burzliwych dni przechadzają się jak miłosne igraszki<br />
Chłopięcy czas piękne utrwalił zmysłów obrazy<br />
Pokłon dla tego co czeka i jest ze mną niewidzialny[&#8230;]<br />
Każdy mój krok strugam na łzach swej egzystencji uczy mnie strach pobudza niepewność przeszkadzają głębokie doły nad którymi unoszę dumnie głos cały<br />
Umierać niegodnie lepiej płomień zła poczuć w pukim czasie lecz tam ochłodzić się w srebrzystej mannie&#8230;<br />
Modlitwa na krótko zastuka do pustych drzwi i wypełnionego sumienia do granicy grzechu i zrozumieniu ostrej rzeczywistości<br />
I stojąc dziś czerwone niebo ku brzegu fal morskich się chyląc uśmiech chmur beztroski do mnie szepce horyzont zapomniał o smutku wiosna sercu się kłania i tęcza pokuty przesyła mi ostatnie pożegnanie[&#8230;]<br />
Miłość ma do Niej śmierć przezwycięży i choćbym miał katusze i gorycz na swej dusze smakować umknę jak ta zjawa nieśmiertelna łaskawa[&#8230;]