Stanęły w szeregu jak dymna zasłona<br />
Przed nimi z puszystych obłoków<br />
Z cienistych świstów<br />
Wyrosła potężna słoneczna ambona<br />
<br />
Wiatr to wódz aksamitnych traw<br />
Pcha spojrzenie w okoliczne wzgórza<br />
Gdzie niecierpliwa jak zawsze rzeka<br />
Syczący język z zarośli wynurza<br />
<br />
Ten szelest i szmer jak rybie łuski<br />
Wtulone za tarczę płynącej wody<br />
Odbija tak dumnie świateł pociski<br />
<br />
że wystraszone tą grą stado jeleni<br />
Co dotąd słuchały śpiewu syreny<br />
Zbłąkanej na żaglach majowej burzy<br />
Pomknęły gdzieś aż po siną dal<br />
<br />
I tylko wiotkie żaluzje deszczu<br />
Nim pierwszy wystrzał z ich armat padł<br />
Jak dymna zasłona objęły człowieka<br />
Co się tutaj nagle wkradł