<br />
Usypana z kamieni wszechmocnej wiary<br />
W zachodącym już słońcu mruży swe serce<br />
U podnóża uczuć symboliczna mogiła<br />
Teraz jest sama przy tej mgławośnieżnej ścieżce<br />
Wypatruje swej pani co na szczyt ruszyła<br />
<br />
A krok choć wolny ciągle w upór zaprzęga<br />
Zmęczone bielą członki. To odgarnia sople<br />
Z wichrowego drzewa prawie nieba sięga<br />
I oddech. I znów krok. I ciało całkiem mokre<br />
W samotnym parciu gdzieś z nizin do góry<br />
<br />
A po zaklętych w zamieć dzikich melodiach<br />
Ta nuta kolejnego metra wyrzeźbiona<br />
W perłę z zamglonego sznura nad głową<br />
Przylepia już swój rytm do brnących w niej kolan<br />
Jakby chciała się bronić przed obcą osobą<br />
<br />
Lecz siła woli oparta w kruche ręce<br />
Te które krzyczą w świat ogromny wysiłek<br />
Bez zbędnych słowospojrzeń minęła już dawno<br />
Puchem wyobraźni pokrytą ( może to śnieg? )<br />
Granicę życia - śmierci przybraną na czarno<br />
<br />
I tylko w przód, dalej do góry wytrwale<br />
Myśli przeciw monsunów morderczym powiewom<br />
Choć ceną obłożony jest ciągle najwyższą<br />
Jedyny w sobie himalajski panteon<br />
Mamo! To nic że zwą to bezsensowną śmiercią<br />
<br />
Przecież czekają puste zmrożone kamienie<br />
<br />
Może zasnęły szklanym kopcem w ciemnościach?<br />
<br />
A łzy to chyba jeszcze jeden lodowy krzyk<br />
<br />
Który na chwilę poruszył tych gór sumienie