wołasz zamglonym horyzontem.
Wyciągasz rękę z tak dalekich stron swych
układasz myśli w marzeń głębi wątek
nie poskromionych żądzy stawiasz nowe tory.
Przemowa wiatru w tak puchowym lśnieniu
baśni jest mlecznym matki kołysaniem.
Gdy więc podchodzi słońca się wzbraniając
I lekko sunie z falą piosenkę nucąc,
rozbawia, kusi czysto krople młócąc
niby rusałka stu wybranych gwiazdek
na swym kochanku całą noc skupiona
rozmywa nagle, gdzieś w dali odchodząc
patrzy w ostatnie odbicie zmącone.
żegna go płaczem rankiem powitana
twarz zasłaniając szalem bramy niebios.
Do następnego zmierzchu czeka nań z miłością
Co dzień gdzie indziej lecz ciągle pamięta
to miejsce gdzie razem na zawsze spoczną
to miejsce gdzie u stóp on zawsze klęka.