bezsilna, bezwładna, na codzień milcząca
dumnie unosząc się na wietrze w górę,
Specyficznie prosto siebie prostująca.
Zbija samoloty i odgania ptactwo,
wygniata z lotników serca i wątroby.
Zżera człowieczeństwo oblizując ludzkość,
tożsamość wysysa, zastępując sobą.
Tylko to zostawia co między zębami
utkwić się ważyło, dając niedogodność.
Głodna krwi niewinnej, dniami i nocami,
zdalne stery mając, liczy wciaż na płodność.
A zaś słowo martwe, niewiele znaczące,
chociaż nieuchwytne, ciągle tkwi w jej szponach
wydeptuje ścieżki donikąd idące
z każdą chwilą słabnie, z każdą chwilą kona.
Daje siebie unieść na dźwięk jej patosu,
nie mając możności zmienić swego losu.