Igor specjalnie nie przeżył śmierci ojca, był za młody, miał zaledwie 5 latek. Ojca zna tylko z opowieści o dziwnym człowieku, który pół swego życia przesiedział w górach. Igor każdego dnia dzielnie stawiał czoło domowym obowiązkom. Pomagał matce doić krowę, dbał o sad jabłoni, po za tym wykonywał wszystkie roboty ojcowskie. Najprościej mówiąc dbał o gospodarstwo. I tak statecznie Morawski żył na wsi, aż do momentu gdy zaczął uczęszczać do liceum, do pobliskiego miasta. Była to wielka przygoda dla Igora, ostatnie 3 dni wakacji nie mógł zasnąć z podniecenia, ciągle rozmyślał o tym jak to będzie wśród inteligentnych ludzi w szkole, aż w końcu nastał ten wyczekiwany dzień. Morawski przebudził się po całonocnych rozmyślaniach. Ochlapał twarz zimną wodą z beczki, wyszczotkował dokładniej niż zawsze zęby, uczesał krótko przyszczyżone włosy, włożył na siebie białą wyprasowaną koszulę i spodnie na kant. Igor wyczekiwał godziny 6 o tej godzinie miał przyjechać autobus. Matka co chwile poprawiał chłopcu krawat i za każdym razem dodawała- tylko mi tam wstydu nie narób, ładnie mów dzień dobry i dowidzenia
- wiem mamo wiem
- dobrze synku choć poprawię Ci krawat i pamiętaj nie narób tam wstydu i …
- mamoooo!
- no dobrze leć już bo nie daj Boże nie zdążysz a to dopiero był by wstyd
- jeszcze mam pół godziny
- to nic leć, lepiej być za wcześnie niż za późno
Igor wyszedł pełen obawy, podniecenia, nie wiedząc co go czeka.