Ranimy innych chociaż tego nie widzimy.
Potem w samotności, zimny pokój, niemoc,
Słyszysz krzyk w oddali, wokół strach i przemoc.
Boisz się wyjść z domu, włosy rwiesz garściami,
Dochodzisz do ściany, uderzasz w nią pięściami.
Nagły atak furii, potem stan agonii.
Rzucasz się na łóżko, pot cieknie po skroni.
Lodowate łzy płyną po policzku,
Co dalej? Zaczynasz myśleć o stryczku.
Wchodzisz na taboret, na szyję wkładasz pętle,
Stoisz tam i czekasz, na śmierć, beznamiętnie.
Nagle przed oczyma obraz się pojawia.
Rodzina, która zawsze się za Tobą wstawia.
"Nie warto" - myślisz w duszy, kluczkę z szyi ściągasz.
Siadasz na parapecie, prosto w dal spoglądasz.