znalazłem ją niespodzianie
gdym wyjrzał z okna strwożony
nocnym w drzwi łomotaniem
A księżyc był wtedy w pełni
Stwierdzam to bez wahania
Gdyż pomógł mi stwierdzić dziwność
Tego nocnego posłania
Legło ono na bruku zaraz pod moim progiem
W miejscu gdzie buk prastary cieni rzuca mrowie
Poraził moja ciekawość i zmysły snem otępione
Napis szkarłatem skreślony, co wzrok ściągał w swoją stronę
Przedziwnie rozjarzony głosił – sen czy jawa?
Zrozumie ten, kto szuka wszelkie wszechświata prawa
Ruszyłem do drzwi szybkim krokiem przez ciemne korytarze
By z bliska lepiej się przyjrzeć dziwacznej tej nocnej marze
I mrok był jakby ciut gęstszy, i kroki me głuche i obce
Gdym wracał do mego pokoju z owym ciężarem nęcącym
Świecę szybko zapalam, papier rozrywam pospiesznie
A świeży szkarłat napisu przywiera do rąk moich szpetnie
Tym faktem niezrażony i podnieceniem zdjęty
Odsłaniam wreszcie przedmiot pakunkiem osłonięty
A rzecz to niezwyczajna, czuję od pierwszej chwili
Coś o czym zdjęci szaleństwem i żądza marzyli
Wszyscy co w więzach się tego świata narodzili
A rzeczą tą było zwierciadło, czarne, prawie mahoniowe,
Na jego powierzchni krążyły rozbłyski diamentowe
Oprawa jego pokryta misternym żłobieniem zdobień
Dających w mrocznym półcieniu bluźnierczych wizji zapowiedź
Choć niby w metalu zamknięte jak macki lubieżnie się wiją
I moje nieskładne myśli w głębokim mroku kryją
Lecz sama tafla lustrzana jest przed mym wzrokiem ukryta
A skrywa ją w kształt wielookiej bestii wykuta płyta
Demon ten nienazwany z pogardą na mnie spogląda
Z ust jego papieru skrawek ledwie na zewnątrz wygląda
Wyciągam rękę z wahaniem by wyjąć dziwne posłanie
O dziwo – karta wychodzi łatwo nadspodziewanie
Przysuwam się bliżej świecy czytając wiadomość przedziwną
Pisaną jakoby przez bestię ową przeohydną
Co na pokrywie lustra została uwieczniona
A mnie – czytającemu- ogłosiła ona:
-Jeśli mą twarz odsłonisz, spojrzysz za me źrenice
A wiedz że kryją one wszechświata tajemnice
Lecz jeśli patrząc swoich demonów nie pokonasz
Już nic cię nie ocali, dusza twoja stracona-
Choć zdjęty przerażeniem, palce nieśmiało wyciągam
Powoli maskę demona z tafli lustrzanej ściągam
I patrzę zalękniony w swojej twarzy odbicie
A macki wzorów na ramie wiją się w ekstazy szczycie
Wtem w oczach mojego odbicia dzika nienawiść wybucha
I strach śmiertelny przeszywa moje ciało i ducha
Pochłania mnie to spojrzenie, moje a całkiem mi obce
Zabiera w bezkresne przestrzenie, samego zostawia w pustce
I wiem że on jest mną a pragnie mojej śmierci
I nie ma! Nie ma ucieczki od wzroku jego sieci!
Ostatnim woli wysiłkiem w pustą czerń nocy wybiegam
Lecz moja dusza została zamknięta w bezkresnych przestrzeniach
I chociaż nie ma dokoła ani żywego ducha
Z czarnej tafli zwierciadła szyderczy śmiech wybucha!