Twoje ręce przyjęły chrzest rosą od rznących liści trawy.
W twoich oczach zamarzły pierzaste fale wypełzłe na piasek.
Zrozumiałeś własną bezwładność.
Twój niezgarbny krok roztrzaskał kruchą nić widnokręgu
i twój oddech pomógł wiatrowi porozrzucać jej drzazgi.
Świat zrobił się niepodobny.
Świat zamienił się w beznadziejne poszukiwanie.
Znikł zostawiając ci tylko ziemię, wodę i ogień.
I rozkazał żyć.