Skryte głęboko, lecz i tak zbyt powierzchowne.
Miłość gdzieś spacerowała nieujarzmiona.
Prosił by pomogła, ale nie tym razem.
Budując starań mur wciąż od nowa,
Bo ktoś trąca go i obsypuje cegły,
Pyta się „Nie widzisz mnie?”,
Lecz nie otrzymuje odpowiedzi.
Złość go ogarnia i rzuca szpachel,
Ale tak jest tylko przez chwilę.
Podnosi się z ziemi, zacierając ręce,
I znów podejmuje próbę.
Kolejną, jeszcze jedną i jeszcze,
Ale w końcu i on z sił opadnie.
Chciałby być jak Syzyf,
Który musi mieć siły na każde podejście…
Albo jak Bóg miłościwy,
Który cierpliwie znosi wszystkie grzechy.