Zażywam leki, świat po nich tak lekki, tysiące wirujących barw.
Otwieram oczy, w nich mój osobisty kat, kalkulacja
Zawyżenie strat z wyniszczeniem psychiki.
Psycholeki zobojętnienie, najpierw trip-hop potem marzenie.
Upadek z nieba bolesny, zaciąg psychodeliczny wciąż wsteczny.
Stojąc sam w mroku do rana wieczny, czar owej chwili.
Jedność Ego czasu nie umili, przed mnogością wciąż uniki.
Chora ucieczka od paru miesięcy, świat taki cichy, piękny.
Ucieczka przed tym co zasiane w chorym mózgu.
Stojąc na mrozie bezuczuciowej skurwiałej ciszy pełnej szyderstwa.
Męczeństwa zamknięcia samego siebie, nie ma Człowieka, więc, w co wierze.
Nie ma wiary, odeszli wszelcy bogowie, miliony myśli zsumowane mnogie.
Żyć bez leków, tego chyba nie mogę jak klocki lego poukładany.
Tak bardzo aż przesadnie hiper mega arcy doskonały.
Dla każdego taki samy, a jednak indywidualny.
Świat wcześniejszy zbyt banalny, nachalny schemat schematu.
Odczuwam siłę psychodelicznego braku, w swej budowie tak podobny do wraku.
On spoczął na dnie myśli oceanu, przemierzam bez tlenu, samemu.
Wszędzie Ciemno, światła radości zgasły ostatnie latarnie kontaktu.
Koniec życia kontraktu, podpisanie ostatniego paktu zakończone porażką.
Ratuję się tą monotonną mową ważką, tak ciężką w strawieniu, dopuszczeniu
Do zrozumienia, schorowany umysł, to było możliwe do wykrycia, przewidzenia.
Do widzenia, do zobaczenia po drugiej stronie trumny mojej.
Koniec ostateczny, zbyt dużo leków załącza się tryb wsteczny, tak lekko niebezpieczny.
Zbyt dużo leków załącza się tryb wsteczny, tak lekko piękny.