W innej postaci, jaśniejsze drganie.
Tak przekonany mnie zapewniałeś,
Tak dbałeś o mnie, ze mną płakałeś.
I ten dotyk balu nieobliczalnego,
To uderzenie, ten ból kiera mego.
I twoje blaski tańczące w mroku,
I twoje usta nawilżone od roku.
I ten rój os niżej, pod nami.
I królowa, zawistna pani.
Moja kara, dla ciebie przestroga.
Wspólna ucieczka, szczęśliwa droga.
Żar naszych serc rozpalił ciała.
Miłość, dotyk, słowa – goi się rana.
I oddźwięk pytań nurtujących mnie od rana.
I obietnica wspólnego śniadania.
I dotknięcie policzka twą delikatną ręką.
Teraz już błyski pod moja powieką.
Pospieszne oddechy, zdania nieskładne.
Pieczęć na liście, adresat nie zaśnie.
Iskry w oczach, pragnienie nagłe.
Spełnienie w sercu, me myśli na dnie.
A teraz patrzę wzdłuż horyzontu.
Nie widzę gór, morza, potoku.
Stoję w ciszy patrzę na Słońce.
Nie mogę się ruszyć, samotna na łące.