codzienna, namiętna
Miłości!
A ja znów upadnę,
bo wznoszę się znieczulony bólem Twojego brzemienia.
Miłości!
Ja szukam Twych oczu w obojętnych powiekach.
Ułamków spojrzeń,
inicjałów Twego żaru na spodzie mej duszy.
I szalony, gnany wichrem przebiegłym
tonę w zalewie codziennej rozpaczy.
Wołam ratunku, by jak rozbitek
poczuć na twarzy Twój niepewny poranek.