młodość piła z jej dłoni rosę
szła drogą splatała warkocze
śnieg stopniał wśród błękitu oczek
co było zimne stało się ciepłem
kryształy lodu dotąd zakrzepłe
zaczęły krążyć pod jej palcami
razem ruszyły w szalone tany
wijąc się gładko pośród zieleni
jak kochankowie mocno spleceni
tańczyły w rzece wciąż wirującej
w którą zagląda jej włosów słońce
może i była całkiem banalna
z tym swoim tańcem i kolorami
jednak czeka na nią młody i stary
by znów założyć różowe okulary