żółci kwitnących słoneczników
idziemy polną drogą
splatając nasze dłonie
jak niespokojne myśli
zerwane grube kłosy
znaczą ślad naszej obecności
ukrytej pod grubą czapą strzechy
w chacie cichych spotkań
odkrywamy tam na nowo
w wygodzie siennego posłania
ja ciebie
ty mnie
stąpając po omacku
w ciemności przepastnej
otulonej mrokiem izby
jedynym świadkiem
cichym podglądaczem
wąski
jasny promień słońca
wpadający szczeliną zamkniętej
wykrzywionej przez czas okiennicy