Tak oderwane od rzeczywistości, zaklęte w sekundzie milionów zdarzeń.
Niczym promienie słońca odbijane bezpowrotnie od dachu pustego domu,
On schizofrenik pogrążony w nicości odbija wszelkie promienie realizmu.
Ona, więzi go w sferycznym kręgu agonii,
Wyniszczająca diagnoza,
Autoliza ducha i materii.
Ona, umarła.
On, umiera.
Teraz.
Jej usta - zimne zapomniane,
Jej oczy - obojętne, bezbarwne.
Jej serce - niegdyś płonące ogniem miłości.
Wiecznie żywe.
Wnętrze pokoju zdaje się być niemal perfekcyjnym odzwierciedleniem kubistycznego dzieła.
Jedynie Ona, leżąca bezwładnie na podłodze burzy ten figuralny układ.
Wszechogarniający mrok rozświetla muślinowa, biała suknia.
On, podejdzie do niej.
Układ ciała wyda mu się nielogiczny i niezrozumiały.
On, przypomni sobie.
Przecież gdzieś już ją widział.
Czy pamięta?
Nerwowym wzrokiem rozejrzy się wokół jakby szukając porozumienia.
Głuche ściany odbiją martwą ciszę.
Nagle rozlegnie się przeszywający dźwięk dzwoniącego telefonu.
Przestraszony, w pośpiechu wybiegnie z pokoju.
W tej jednej, krótkiej chwili uświadomi sobie;
czyj telefon dzwonił,
czyje fajki leżały na stole,
i wreszcie, co robiła martwa kobieta w jego mieszkaniu.
Tutaj, życie zaczyna się pół metra nad ziemią.
Balansuje bezwładnie nad przepaścią.
A Ona, wciąż czeka.
Tam,
Na dole.
Słania się nisko i dyszy u stóp powietrzem zimnym.
Z każdą chwilą coraz głośniej, mocniej.
Bezlitośnie.
Tuż nad ziemią.