za dużo nieprzespanych nocy, za dużo łez, za dużo wszystkiego, za dużo, za dużo....
wszystko by zrobiła, dla jednego uśmiechu, dla jednego pocałunku...
ale krew coraz wolniej krąży w żyłach, zaczyna brakować powietrza, zaczyna brakować suchych poduszek....
Boże, jak bardzo nienawidzi, że dzisiaj jest akurat DZISIAJ!
Jakby to miało jakieś znaczenie... Każdy dzień jest taki sam, każdy dzień, w którym musi wziąć się w garść, zmierzyć się z jego bliskością, ale nie może go dotknąć, nie może na niego spojrzeć...
boli......
nie ma siły walczyć, nie potrafi już jak dawniej, z taką łatwością podnieść się z upadku. wczoraj coś w niej pękło.
zdała sobie sprawę, że tak naprawdę jest całkiem sama i zawsze tak będzie, bo żaden mężczyzna nie zdzierży jej bezradności i cholernego egzystencjalizmu....
kim on jest? dlaczego tak na nią działa?
oczy....
kiedy kładzie się spać, widzi tylko te zielona gały świdrujące ją na wylot, jakby był tego świadomy, jakby wszystko wiedział, jakby z premedytacją sprawiał, że ona cierpi.
Łańcuch jest krótki, stoi w miejscu, nie mogąc zrobić żadnego kroku. Wciąż zaczyna od nowa... Nie poddaje się. Ale ile tak można? Rok, dwa...
Dusza nie wytrzymuje, aniołowie płaczą nad jej losem.
Mogliby ją już Tam zabrać, Tam wszystko jest proste, jasne i ciepłe. Tam, nie ma go.
Ale ona ma za mało odwagi, żeby zasnąć na zawsze. Czuje, że jest komuś potrzebna, że jest tutaj po coś, że ma coś do zrobienia.
On, to tylko epizod, prawda?? To nie jest koniec. To nie może być koniec... Ale jeśli jest...
Trwa, w bólu, bezradności i potoku łez.
Niech dopełni się jak najszybciej.
Ja proszę, za nią....
Bo oksymorony powinny być tolerowane.