mierzę ile jest warta
w życiu pełnym barw
kolorowych szkiełek
nieoczekiwanych chwil
karmię się spojrzeniami
cichych ciepłych pasteli
cieszy
twoja obecność i głos
jak nucisz melodię która nie ma refrenu
łapię wiatr w dłonie chowam do kieszeni
kawałek chleba
wojna między kalką a papierem
z kałamaża wylewam atrament
na parapet wydźubuję nasiona
zwariowane dni w obecności szumów hałasu
w głowie głosy
schizofrenia zniekształcone obrazy