zamknę za sobą wszystko.
Zapomnę o swoich sprawach,
o które walczyć mi przyszło.
Przełknę ślinę, zetrę z czoła pot,
I wydam wyrok. Rozlegnie się głuchy grzmot.
Metal w mych rękach zaszczeka jak wściekły,
plując śmiercią w ciała jak z masła.
Rozpocznie się rozpacz, cudza udręka,
zamknie się życia księga opasła.
Upadnie manekin głucho na ziemię,
bo w środku już raczej ducha nie ma.
Upadając, życie z żył wyleje strugą,
Może pójdzie – jak wierzył do nieba.
I kolejny, następny i znów…
ponownie ten sam wątek.
Dla porażonych mym gniewem – koniec.
Dla mnie zaś początek.
Początek końca, bo gdy śmierci mi braknie…
Ostatni nabój w komorze będzie właśnie dla mnie.
Wezmę karabin…