prochowy dym bije mnie w nos.
Z obrzydzenia marszczę brwi,
widząc w ścianie krwisty kłos.
W uszach gra mi śmierci chór,
budzi we mnie instynkt łowcy.
Dla zemsty gotów skruszyć mur,
jak wilk z chęcią pożarcia owcy.
Objawienie. Antagonista mesjasza.
Tragicznie stanęliście mi na drodze,
miła mi będzie okrutna śmierć wasza.
Łaską będzie dla was zgon w trwodze.
Usłyszycie oddech jak żałobny marsz,
kiedy zrobicie już swój rachunek sumienia.
Odwrócicie się, a strzelę wam w twarz,
Chłodno, zimno i bez zastanowienia.
I choćbym miał rzucić to, w co wierzę,
przysięgam – zrobię to bez wątpienia.
Spróbujcie mi to zabrać, mówię szczerze!
Pozbędę się resztek chorego już sumienia.
Za moim wzrokiem rozciągnie się trup,
z jego krwi wyrośnie nowe życie.
Twarze truchła zastygną niczym słup,
istnienia zabitych znikną w niebycie.
A kiedy zakończę już przedstawienie,
zamoczę swoje palce w brunatnej krwi.
Oznajmię wszystkim swoje objawienie,
imieniem podpiszę i zmarszczę brwi.
Po ścianie.