Dzisiejsza doba była długa i dość wyczerpująca. Nic dziwnego, że jadące przed nami auto z dwiema parami młodych małżeństw wkrótce odłączyło się od nas. Młodzi zawsze się spieszą! Chcieli być jak najszybciej w domu... Kierowca brawurowo docisnął gaz! My z mężem jadąc z dzieckiem i z poznaną na wczasach kobietą w średnim wieku nie chcieliśmy ryzykować szybkiej jazdy. Zostaliśmy daleko w tyle.
Uczucie zmęczenia i dziwnego odrealnienia wzmagała jazda podrzędnymi, pustymi drogami. Ciemność, środek nocy i gęstniejąca mgła oraz przedziwna cisza budowały oniryczną atmosferę zawieszenia w czasie. Synek spał ukołysany miarowym rytmem ,, płynącego '' auta; znajoma zdawała się drzemać a i mnie oczy wpatrzone w zlewającą się czerń drogi, bez punktów odniesienia, same zaczęły się zamykać.
Nagle z pewnego odrętwienia wyrwało mnie pytanie naszej znajomej.
- A przepraszam, która to jest właściwie godzina?
Przygwożdżona tym niespodziewanym dźwiękiem machinalnie spojrzałam na zegarek i odpowiedziałam:
- Za pięć dwunasta.
- Aha - odpowiedziała nasza współpasażerka.
Znów zapanowała kojąca i kołysząca do snu cisza.Jechaliśmy w coraz bardziej nasilającej się mgle. Uczucie nierealności, bezczasowości było niezwykle silne ale i przyjemne; już - już oddałabym się we władanie Morfeuszowi, gdyby nie kolejne (?) pytanie naszej znajomej:
- A przepraszam, która to jest właściwie godzina?
Włosy zjeżyły mi się na głowie. To pytanie było zadane dokładnie w taki sam sposób! Z taką barwą, siłą i intonacją jak za poprzednim razem, a nie minęła nawet minuta od tamtej pory!!! Mimo niepokojącego uczucia spojrzałam posłusznie jeszcze raz na zegarek.
Odpowiedziałam cierpliwie:
- Za pięć dwunasta. Pytała pani przed chwilą.
- Aha - odpowiedziała tak samo sąsiadka.
Deja' vu, zakrzywienie czasu, ki diabeł?! Poczułam jak ciarki chodzą mi po plecach; tym bardziej, że to nikogo nie zdziwiło - ani naszej sąsiadki, ani męża milczącego i skupionego na prowadzeniu auta.
Mnie jednak niezwykłość tej chwili, jakby zatrzymanie czasu, otrzeźwiło zupełnie. Skoncentrowałam się na obserwowaniu drogi i pilotowaniu męża. Godzinę jednak zapamiętałam sobie dobrze...
Po pewnym czasie dalszej monotonnej jazdy w mgle i mroku, gdy zostało nam do ośrodka jakieś 60 km, zobaczyliśmy przed sobą... samochód leżący w rowie! A na drodze rozpaczliwie machali do nas znajomi... Mieli wypadek! Zupełnie niespodziewanie dachowali i wylądowali w rowie... Na szczęście nie było drzew przy drodze i nic nikomu groźnego się nie stało. Auto jednak trzeba było wyciągnąć i odholować. Zarówno mąż jak i i nasza pasażerka zaczęli wypytywać o szczegóły, ale ja chciałam zadać tylko jedno pytanie - choć i tak znałam na nie odpowiedź:
- Pamiętacie, która była wtedy godzina?
- Za pięć dwunasta - padła beztroska odpowiedź...