że był słabym mówcą.
w knajpie, owszem.
wypalał paczkę papierosów
(wtedy było można)
i napędzany whisky walił w przestrzeń.
pił, palił, rymował, dokazywał,
na twarzach roześmianych gości,
rysował słowną kredką najpierw proste,
a potem przyczynowo krzywe uśmiechy.
kończyli w zwyczajowej zadumie.
mijała noc i miał minę zbitego psa.
oczami prosił o litość.
łykał niebieskie kapsułki ukojenia.
be, be ,bek tylko.
wszystko bez sensu, całkowita hibernacja.
nigdy nie sądź,
że dla ciebie pewien siebie
jest zawsze siebie pewnym.
mimo wszystko, ci którzy go znali,
zawsze przystają i zapalają światełko.
ciągle mają jego rysunki.