czasami ludzi i ich przeznaczeniem.
Wdzierała się w serca rozpalając duszę,
często malując krwią za krew siebie.
Patrzyła wtedy na dłonie,
zakrzepnięte, usmolone,
żelazo leżało obok ostre niezaspokojone,
Skakała między stronami,
ze wschodu na zachód po kartkach.
W pogoni jak w błędnym kole,
z pomocą niby latarnia.
Pokonywała przestrzenie,
wrzała pożoga i ogień,
łuna jakby kometa
wyryta na medalionie.
Zmieniała daty samotnie,
bo każdy w objęciach śmierci.
Do niego szła jakby wolniej,
ze łzami słyszana wreszcie.