W oprawach z zapomnienia z przemijaniem tańczył smutek.
Czasem dotykał, czasem bezboleśnie odchodził,
a wtedy złotymi zgłoskami obwieszczało się szczęście.
Napisane kursywą z zawijasami, zgodnie z krętą naturą narodzin,
potrzebowało wysiłku i pomocy.
Musiał je karmić i pielęgnować, żeby mogło dorosnąć.
Smutek i gorycz porażki tylko czekały, żeby przyjść
i położyć się obok - zawsze razem.
Wiedział, że nie może być zbyt dużo twardych opraw.
Znał ich naturę i ciężar, który rzeźbił kolejne zmarszczki na twarzy.
Lepsze były atłasowe i miękkie jak skóra pięknej dziewczyny.
Osadzały się w kącikach oczu z łzą, która cicho spływała przypominaniem.
Najważniejsze ocierał i głęboko chował, żeby były bezpieczne.
Kiedy skończył pracę, wszystko czego potrzebował to własny kawałek nieba,
gdzie można zaglądać najgłębiej, w bezkresnej toni kiedy zapadnie noc.