Ale strach mnie zbiera.
Trwałem dotąd w pustym kręgu zera.
W zachwyceniu wieczyście jednakiem...
Dziś, gdy koniec zaświatowych ferii,
Gdy nałożyć mam brzemię materii,
Chcę najlżejszym je wybrać:
Być ptakiem.
Przez puszystych rodziców dziobany,
W ciepłym gnieździe karmiony, kochany,
Nie zatęsknię za inną kołyską...
Tylko nie chcę być dzieckiem słowiczem!
Śpiew słowika -
Nieziemskie słodycze,
ALe gniazdo wije on za nisko.
A wróg krąży:
Kocur czarnolicy.
Jasne oczy z przecinkiem źrenicy
Pod pachnącym błyszczą kwiatogronem...
Lecz słowiczem raczej niż człowieczem!
Smutny człowiek w grozie żyje wiecznej!
Weź naturo, mnie przed nim w obronę.
Wkoło domu ludzkiego,
W ciemności,
Błądzą widma potęgi i złości,
Trupie zęby szczerzące
I krwawe.
Ojciec, matka, zgnębieni niedolą,
Nie obronią! Dopuszczą!
- Pozwolą!
Sami straszną ułatwią rozprawę.
Ojciec, matka! Nieczujni i słabi!
Jedno strzygę w drzwi otwarte wabi,
Drugie miecz jej podziwia
Srebrzysty.
Więc ja, gwiazda,
Spadająca w życie,
Chcę się wstrzymać, pozostać w błękicie
Na uboczu wśród ptaków i liści...