przechodził niby koń w cwał,
wiatr leniwie gładził policzki.
Mniemałem że jestem sam,
lecz ktoś tam stał.
Ciemność otulała sylwetkę,
zaduma zaćmiła oczy.
Wiłem się w sobie.
Milczał gdy go dojrzałem.
Bywalec meandrów północy
pustyń wyściełanych piaskiem mów
lekkich w pojedynkę
ciężkich podczas burzy.
Zrozumiałem.