Od wschodu hałasował szatkowaną kapustą,
a po przeciwnej stronie trzaskiem ścinanych jodeł.
W lewym rogu było ciszej.
Tam, tylko skrzypiały naprężone liny,
aż do palców stóp,
które niedawno rozpaczliwie chciały dotykać ziemi.
Otwarto bramę.
W szumie kufajek o ziemistych twarzach
dał się słyszeć głos - odin , dwa , tri , wljewo, sprawa.
Dynamicznie wirował nad głowami smagając jak deszcz,
do końca zgiętego kręgosłupa,
już dawno pozbawionego złudzeń.
Tylko jeden siedział po środku,
jak zagubiony na kamiennej posadzce deseń.
Kiedyś był sierżantem i jasno świecił czerwoną gwiazdą.
Słyszał ostry głos - ech durak, niczjewo nie ponimajesz!
Celny kopniak w usta wypluł z krwistym uśmiechem.
Polacy mówili o nim piepier.
Wydawało się ,że głupiec ma przepierniczone.
Ślepcy nigdy nie widzą mimikry.
Kopniak dziennie jest niską ceną za przeżycie.