jak pola walki minami
jaki gąszcz przeciskam się kaleczę dłonie
pełno drzew jak ludzi ze spuszczonym wzrokiem
opadają liście lekko jak łzy moczą ziemię
zmieszane z krwią i kroplami rosy jak błoto
oblepiają myśli skleją sufity pod czaszką
w mózgu słowa mieszają się z chemią
nie mam szans brak czasu by zacząć się bać
niesiony powiewem słodkiej nadziei na przyjaźń
zgłębiam marzenia letniej bryzy
skąpany w falach kłamstwa
brnę przez strumienie leśnej cierni kaleczę twarz
nie będę tłumaczył sam nie wiem skąd tu się wziąłem
jaki cel narodzin jaki Bóg ma plan
jestem ja ze swoim jestestwem