z miętą i cytrynami
jej twarz na chwilę przysłoniła gwarną ulicę
powróciły wspomnienia znad Driny
tam kobiety były ładniejsze
a podwładni śpiewali
raz dwa trzy
czego nie wymyślił Dante
to wymyśli Ante
raz dwa trzy
do wioski weszli nad ranem
za wzgórzami niebo błyszczało gwiazdami
a powietrze było rześko wymieszane z zimną mgłą
spadała z urwisk do ciemnej rzeki
plastyczny krajobraz wart zapamiętania
psy nie szczekały
ogłupiałe od woni cieczki
którą pomazali buty
w nocy zwiadowcy oznaczyli kredą chaty
teraz we śnie
wyjmowali szczury ze śmierdzących gniazd
mogli wyjechać
każdy kozojeb chował paszport pod gnojem
nieświadomie wybrali spotkanie z Ante
przywódcę sprawnie przybili do cerkiewnych drzwi
nawet nie wrzeszczał
do czasu
kiedy rzeźnickim nożem rozpruli brzuch i wpuścili żaby
rozgrzane w jelitach
zawsze próbują gdzieś wpełznąć szukając chłodu
nazwał go francuskim krzykaczem
reszcie kamratów zwyczajnie odcięto łby
a brodate żuchwy przybito obok ukrzyżowanego
powiedział
taki dla nich odpoczynek
w wyschniętym wietrze obrócą się w pył
przyszedł czas na „cichą śmierć”
zawsze krzywił się kiedy słyszał
że jest cicha
była chrzęstem łamanych czaszek i kręgów
pod uderzeniami drewnianego młota
miłosierna dla dzieci
ale ich matki zawsze wyją
charczały z szoku i bólu
pełnymi piersiami zza przekreślonych krzyży
które zdzierali z nich razem z ubraniem
to było mleko
które mieszało się z krwią i wodą
zabijane piękno
które pokrywał mrok rzeki
żeby nie mogły już płodzić
głowy i trupy są dziwnie ciężkie
wystarczą kosze wydłubanych oczu na rozstajach dróg
i czerwień Driny na tle zachodzącego słońca
tam zostaną tylko psy
które dojedzą resztki
cicho śpiewali
raz dwa trzy
czego nie wymyślił Dante
to wymyśli Ante
raz dwa trzy
parę kilometrów dalej była muzułmańska wioska
ciemnowłosa kelnerka pomyślała
przystojny
ale jakiś rozmarzony
może poeta
nie wiedziała
że w innym czasie i przestrzeni
patrzyłaby prosto w piwne oczy śmierci
a teraz dostała kilka euro napiwku