mijał zbutwiałe drzewa
których myśli krzyczały zalotnie
a on im śpiewał
o jasnych oczach zachłannie
warczących w rozprutej gardzieli
gdzie zalegał puch marny
i na rogach kamienic się ścielił
w łatwych udach otwartych na oścież
rósł mrok czarny jak popiół
z dusz rozdartych nieczułym dotykiem
w chciwych dłoniach z banknotów
płyną rzeki śliskie niesyte
i ubrane w odwieczny grzech
ten świat znika nad ranem
we mgle skroplonej na ścianach
pozostają cienie rozchwiane
przez próg z wypitą butelką szampana
przeszedł pusty śmiech