Kreacja.
Nim doszedłem na szczyt...
Nim się obejrzałem...
Stałem się już Bogiem.
W lustrze się przejrzałem
I nim się obejrzałem,
To się zesrałem.
Rymikiem brązowym kibel obsmarowałem.
I nagle CHUJ!
Coś się dzieje!
Cóż to za gnój?!
ALE JEBIE!
To rozkoszny smród spod napleta.
Cuchnie, co nie lada.
Zjadłbym se kotleta.
Ale twarda, stoi, ma szpada.
Bóstwo.
Kreacja.
Ja.