szczury kompanami karmą chleb
pociągam długi łyk jak dobrze mi
wolny niezmącony żyje we mnie sen
ciągnę żywot poczciwego marynarza
w porcie się zatrzymam napiję się w tawernie
w mojej głowie statki na mych chmurach jak żagle
naprężone nerwy jak liny na nerwy gin
płynę jak zawsze statkiem w snach na jawie chodnikiem
idę wśród tłumu bladych twarzy szarych dni