takie, po których uśmiech zakwita,
i takie, które łzami spływają
w noce bezsenne, gdy nie chce świtać.
Pierwszy pachnący majowym kwieciem
miłosnym flirtem, zauroczeniem
drugi z szypułką po letnim kwiecie,
ością stojące w gardle cierpienie.
Miłosne listy otwierasz z pasją,
pochłoniasz rządki wdzięcznych ogonków,
przy drugim czekasz, nadzieje gasną
czytając słowa w zimnym porządku.
Za sprawą listu barwne motyle
i śpiew słowików słychać gdy śnieży.
Lecz czasem latem, słońce jak kiler
podpala mosty. W nic już nie wierzysz.
Może to dziwne, lecz podświadomie
przyszłych nadawców wybieram sama.
Gdy od początku zachwiany płomień
w liście zamknięty może być dramat.
Tych nieotwartych mam bardzo dużo,
ot, zwykła bojaźń, strach przed ryzykiem.
Leżą w szufladzie i straszą burzą,
kto wie co życie do nich dopisze?