czas pokryje biurko warstwą pyłu
wyparuje
atrament zmieni się jak plastydy
z siłą sublimując
biel razi w oczy na papierze
pieką usta od nadziei
pęknięte lustro
posklejam za siedem lat
kij w dłoni ściskam aż sok płynie
daleka droga kręta zakręty
wrócę zimą
ulepię z tobą bałwana