wokół, cisza, spokój, lekko mgliście.
Rynek, ławka, trochę zimno,
obojętne, wszystko jedno.
Idzie starszy Pan, spoglądam,
Pani obok, dostojnie,
łagodnie i noga za nogą.
Idą razem, splecione ręce.
Tak choćby w podzięce,
za wszystkie te lata,
za patrzenie w oczy,
za wsparcie w niedoli,
czy plecenie warkoczy.
Zatrzymują się, na przeciw ławka,
siadają razem, całuje znienacka.
I mówi do niej, wyjdź za mnie.
Ja lekko zdziwiony, a on znów do żony,
Wyjdź za mnie raz jeszcze,
chcę przeżyć od nowa,
wszystkie chwile dobre, które w sercu chowam.
Ona wtulona w niego mówi,
od dziś jesteśmy mężem oraz żoną,
na nowo, na zawsze, do śmierci.
I wstali i poszli, ślad po nich zaginał.
Ja zaś zrozumiałem, czym jest wielka miłość.
Jarosław Kania